Kto ukradł śnieżną zimę? [rymowana bajka dla dzieci]

„Kto ukradł śnieżną zimę?”

Raz w pewnym mieście, pięknym bezsprzecznie,
W środku gorączki przedświątecznej,
Rzecz się zdarzyła niesłychana:
Nagle odkryto brak śniegu z rana.

Zima zniknęła, choć ledwo przyszła.
Wczoraj tu weszła, a dziś już wyszła.
Bałwan dosłownie się załamał:
Święta bez śniegu to jakiś dramat!

Potrzebne śledztwo! Gdzie detektywi?
Nie tacy z książek, ale prawdziwi!
Ruszają Bartek, Maciej, Jagoda
Tropić złodzieja. Zimy im szkoda.

Kto ukradł zimę? To pewnie koty,
Uciekły z zimą, skacząc przez płoty!
Nie, to nie one, to raczej jeże,
Kot zimą tkwi na kaloryferze.

Jeże? A skądże – jeż jest za mały!
Poza tym, wszystkie jeże zaspały.
Prędzej już dzięcioł swoim stukaniem,
Mści się za dębów pozamrażanie.

Dzięcioł nie stuka na złość nikomu.
Szuka jedzenia i drzwi do domu.
Zimą są święta, więc wiem już chyba,
Kto jej nie lubi. Karp. Biedna ryba…

Można zapytać, lecz z nim rozmowa
Będzie dość krótka – nie piśnie słowa.
Ja się o złote liście założę,
Że to wiewiórka skradła, jak orzech.

Ruda? Nie sądzę, proszę kolegów.
Lubi się chwalić futrem na śniegu.
A ten, choć grudzień, znowu topnieje.
Kto więc jest zimy śnieżnej złodziejem?

Sroka! Czemu nie wpadłem na to dotychczas?
Ona tak kocha to, co jej błyska!
A mroźną zimą, wszyscy to wiecie,
Lodu kryształki lśnią pięknie przecież.

Sroka ukradła! Tak! Ani chybi!
Ktoś o mnie pytał? Ja mam alibi!
Choć głupio o tym skrzeczeć przy dzieciach:
Wczoraj dzień cały grzebałam w śmieciach.

Znów zaraz lecę na wysypisko.
Spytajcie sowy: ona wie wszystko.
Sowa zrobiła okrągłe oczy:
A to mnie bałwan teraz zaskoczył.

Nie wie, kto w bandzie jest śniegokradów?
Węglowym oczkiem nie widzi śladów?
To gang brudnego dymu z komina
Coraz odważniej sobie poczyna.

Wiąże smugami worki ze śniegiem
I płynie z nimi po szarym niebie.
Jeśli go zimny wiatr nie przegoni,
To całe wasze szukanie po nic.

Bałwan w rozpaczy: ile mam czekać?
Ja się tu topię, a wicher zwleka!
A może, to straszne, śnieżnej zimy
Nigdy już więcej nie zobaczymy?

Tego już było dzieciom za wiele.
Zaraz się zbiegli ich przyjaciele:
Z całego miasta dzielne dzieciaki,
A także różne miejskie zwierzaki.

Wszyscy się strasznie mocno nadęli
I dmuchać w dymy razem zaczęli.
Bartek przez szczerby świstał jak pociąg,
Maciej aż zdmuchnął samochód z ciocią.

Jagoda dęła jak halny z hali,
Mało co Klimczok się nie wywalił.
Psy wyć zaczęły jak do księżyca,
Koty miauczały: wiwat śnieżyca!

Armia wiewiórek ze świerków szczytów
Ciskała szyszki w dymnych łachmytów.
Dzięcioły i sroki trzepotały,
I inne ptaki. A jeże spały.

I nawet karp coś usłyszał chyba,
Bo puścił bąbla, ech… biedna ryba.
Może jak staw zamarznie na amen
Dadzą mu spokój z tym “świętowaniem”?

Z tych świstów i nadęć, ziań i dmuchnięć
Z tych dychnięć i tchnień, wiań i buchnięć,
Taki się zrobił wicher-wietrzysko,
Że mógłby porwać ze sobą wszystko!

Tak zawirował, tak się zawinął,
Jakby maszyny kręcił sprężyną.
Jeszcze obrócił kogutem z wieży,
Schłodził się w pędzie i w dym uderzył.

Ten zbladł, poszarzał, przez chmurę fiknął,
Przysiadł w kominie, rozrzedł i… zniknął.
Teraz dopiero zrobił się hałas!
Cała miejscowość się radowała.

Dzieci śpiewały śnieżną piosenkę,
Psy wszczekiwały się w refren z wdziękiem,
Koty miauczały z kaloryferów,
Sroka wypięła pierś do orderu.

Dzięcioł po rynnach dzwonił na wiwat,
W stawie zaś milczał karp. Biedna ryba…
Wiewiórki dały pokaz radosny.
Jeże wciąż spały (i tak do wiosny!).

Wiatr dumny szumnie po niebie śmigał,
Śmiał się w gałęziach, kręcił jak fryga.
Pozrywał czapki, psocąc jak dzieciak,
Zagrał na oknach i szszu! Poleciał…

Bałwan nie płakał! Choć chciał – z radości.
Myślał, że zima znowu zagości.
Lecz przyszedł wieczór, a śnieg nie padał.
Bałwan smutniejąc giał się, przysiadał…

Markotni spać szli duzi i mali,
Widać, na darmo tak się starali.
Znowu nie będzie biało na święta…
Ktoś śnieg w wigilię jeszcze pamięta?

Wreszcie posnęli. Gdzieś w głębi miasta,
Zegar zadzwonił, że już dwunasta.
Księżyc wychynął napoczęty.
Dzieciom śnieg śni się. I prezenty.

Czas nocnych zwierząt. Co tam u sowy?
Sowa cichutko rusza na łowy.
I mknąc bez szmeru ponad dachami,
Czuje jak wiatr musnęła skrzydłami.

Wrócił łobuziak! A to łapserdak!
Sfrunął na komin, ogonem merda.
Zerwał się nagle i z cichym świstem,
Przywiał nad dachy chmury wełniste.

Potem je przeciął ostrym podmuchem,
Jak ninja kataną worki z puchem.
Sypnęła na miasto gwiazdek chmara…
A jednak warto było się starać!

Wśród nocnej ciszy dzieci w pościeli,
A świat pod śniegu kołdrą się bieli.
Śpiąc nosek marszczy wiewiórka mała,
Bo gwiazdka z nieba na nim stopniała.

Szczur cicho przebiegł w pośpiesznym biegu,
Ślady stawiając w świeżutkim śniegu.
Na szczęście sowa spała już syta,
Bo by szczur sobie biedy napytał.

Kot wszystko widział z kaloryfera,
I też na łowy się wybiera.
Chciał w oknie pacać jak na ekranie,
To całe białe zawirowanie.

Pacał i pacał, zasnął o świcie,
Bardzo zmęczony swym nocnym życiem.
A kiedy we śnie ugniatał kocyk,
Miasto pod śniegiem wstawało z nocy.

Zaś najweselszym dźwiękiem z rana,
Był śmiech radosny pana Bałwana!

jn, BB, 2020-12-22